Bydgoscy mincarze w procesie o zabójstwo

Ostatnio ukazał się 5. numer „Warszawskiego Pamiętnika Numizmatycznego”. Znalazł się tam mój artykuł pt. „Herman Rüdiger i środowisko mennicze w Wielkopolsce pod koniec XVI wieku. Pojedynczy hak na szelągach z lat 1595-1596”. Jest w nim mowa o wielkopolskich mincerzach w kontekście pracy trzech mennic wielkopolskich: poznańskiej, wschowskiej i bydgoskiej. Zapraszam do lektury.

Tymczasem dziś przyjrzymy się wielkopolskiemu środowisku menniczemu sprzed czterystu lat z zupełnie odmiennego punktu widzenia – nie w kontekście pracy mennicy, lecz w perspektywie funkcjonowania społeczności miejskiej. Będzie to bardzo wąski wycinek życia miejskiego Bydgoszczy.

***

W latach 30-tych XX wieku Zygmunt Malewski dotarł do jednej z ksiąg rękopiśmiennych bydgoskiego Archiwum Miejskiego, w której odkrył arcyciekawą historię – proces o zabójstwo wytoczony pod koniec XVI wieku mincerzom bydgoskim. Z. Malewski opisał całą historię i wydał ją drukiem wraz z dokumentami, które przetłumaczył z języka łacińskiego.

***

Wieczorem 13 grudnia Roku Pańskiego 1598, miejscowy malarz Filip wracał „z piwa” w towarzystwie dwóch pomocników, którzy – podobnie jak Filip – byli Polakami. Gdy przechodzili przez rynek, zostali napadnięci przez czterech agresywnych mężczyzn. Jak się potem okazało napastnicy byli pracownikami mennicy bydgoskiej, którym przewodził niemiecki malarz Michał Jung. Napadnięci rzucili się do ucieczki, zaś atakujący nacierali szpadami i próbowali zabić Filipa. Ten bronił się swoim multanem (staropolska nazwa dla szabli pochodzącej z Bałkanów lub z Italii). Napastnicy mieli jednak dużą przewagę. Filip został raniony w głowę i w szyję. Jakimś cudem udało mu się jednak dotrzeć do furty klasztoru karmelitów, gdzie schronił się przed atakiem.

W tej sytuacji agresorzy ruszyli w pościg za pomocnikami Filipa. Dzięki temu Filip mógł niezauważony przemknąć się do łaźni miejskiej, gdzie zaopiekował się nim felczer.

Tymczasem na rynku wywiązała się prawdziwa bitwa. Do atakujących mincerzy dołączyli wkrótce ich znajomi (być może inni pracownicy mennicy bydgoskiej). Z kolei w obronie Polaków stanęli strażnicy miejscy. Było ich co prawda kilku, nie posiadali jednak uzbrojenia umożliwiającego równą walkę z mincerzami. Dlatego też zostali dotkliwie pobici, zaś dwaj spośród nich na skutek otrzymanych ran wkrótce zmarli.

***

Winni zajść z 13 grudnia stanęli wkrótce przed sądem ławniczym. Pracownicy mennicy, którzy brali udział w „tumulcie” zostali zatrzymani od razu po opisanych wyżej zajściach, a następnie przekazani pod nadzór ich szefa – dzierżawcy mennic wielkopolskich Hermana Rüdigera.

Cały proces trwał szesnaście dni. Pierwsza rozprawa odbyła się 18 grudnia 1598 roku. W bydgoskim ratuszu zebrała się rada miejska i sąd ławniczy, byli tam obecni pisarz grodzki, a także delegat superintendenta mennicy bydgoskiej Pawła Koszutskiego – Wojciech Kosmowski. W sali rozpraw znaleźli się też delegaci szlachty i mieszczan. Oczywiście nie mogło zabraknąć świadków, których przesłuchiwał miejski instygator Albert Urbanides. Spośród oskarżonych na rozprawę stawili się „główny autor tumultu” Michał Jung oraz niejaki Kreczwoszer. Inni oskarżeni – w tym pracownicy mennicy – nie stawili się na rozprawie. W związku z tym sąd wyznaczył kolejny termin – 21 grudnia. Jednak również tego dnia nie wszyscy oskarżeni stawili się przed obliczem sądu. Pojawili się jedynie Kreczwoszer i Rudolphus. Termin rozprawy został ponownie przesunięty.

29 grudnia przed sądem nie stanął żaden z oskarżonych. W związku z tym wyrok wydano zaocznie. Oskarżeni zostali skazani na banicję i wyjęcie spod prawa.

Również 29 grudnia, obok sprawy „o wszczęcie tumultu” odbyła się rozprawa z powództwa prywatnego o zabójstwo strażnika miejskiego Adama. W imieniu wdowy po zabitym strażniku oraz w imieniu jej małoletniego syna, przed sądem wystąpił oskarżyciel Albertus Urbanides. O zabójstwo zostali oskarżeni Mathias Schram – pomocnik menniczy, Ludovicus – służący Rüdigera oraz nie wymienieni z imienia i nazwiska ich wspólnicy. Oskarżeni nie stawili się na rozprawie. Wyrok zapadł więc zaocznie. Podobnie jak w toczącej się równolegle sprawie o „wszczęcie tumultu” winnych skazano na banicję.

***

Jaką rolę w trakcie procesu odegrał dzierżawca mennicy bydgoskiej Herman Rüdiger? Po pierwsze, nie stawił się na żadnej rozprawie. Po drugie zaś, mając pod swoim nadzorem oskarżonych i będąc zobowiązanym do doprowadzenia ich przed oblicze sądu – nie uczynił tego. A nawet, jak można przypuszczać, umożliwił im ucieczkę.

Wykonany przez Rudolfa Lehmana w roku 1596 pamiątkowy medal z podobizną Hermana Rüdigera

Av.: Popiersie Rüdigera w prawo w szeroko fałdowanej kryzie. Nad portretem w otoku napis: HERMAN RVDIGER K M IN GR PO M HERR (Herman Rüdiger Königl. Majestät in Gross Polen Münzherr). Poniżej portretu, u dołu inicjały Rudolfa Lehmana – „RL”; Rv.: Scena chrztu Chrystusa w Jordanie. Napis w otoku: HIC EST FILIVS MEVS DILECTVS. U dołu w odcinku: 1596; Średnica – 36 mm; Gabinet Numizmatyczny w Dreźnie

(skan z książki  M. Gumowskiego: Mennica bydgoska, Toruń 1955)

Rüdiger był człowiekiem dumnym, przekonanym o własnej wielkości i swojej wyjątkowej pozycji. Stał na stanowisku, że jako szlachcic, sługa królewski i dzierżawca mennic wielkopolskich może być sądzony jedynie przez sąd monarszy, ewentualnie przez podskarbiego lub superintendenta. Instytucje miejskie, takie jak sąd ławniczy, miał w głębokim lekceważeniu.

***

Rozważając motywy tej zbrodni Z. Malewski wziął pod uwagę trzy okoliczności. Po pierwsze „zawiść zawodową” niemieckiego malarza Michała Junga, który miał mniej zleceń niż wzięty malarz Filip. Co najdziwniejsze obaj artyści pozostawali ze sobą w stosunkach koleżeńskich. W trakcie procesu Filip zeznał np., że pożyczał Michałowi Jungowi kamienia do farb oraz poezje Owidiusza. O tym, że malarze potrafią być agresywni i śmiertelnie niebezpieczni może świadczyć życiorys jednego z najsłynniejszych i najwybitniejszych artystów doby baroku – Caravaggia. Z kolei zabójstwo z powodu konkurencji i zawiści zawodowej też było już znane w naszej historii. Prawdopodobnie taki właśnie był motyw zabójstwa w roku 1537 Bartolomeo Berecciego, twórcy Kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu.

Drugi motyw rozpatrywany przez Z. Malewskiego to nienawiść wyznaniowa i religijny fanatyzm innowierców. „Znajdował się w Miedzyniu Wielkim nad Wisłą koło Fordonu, zbór heretycki, wystawiony przez właściciela majątku Gądeckiego, do którego uczęszczali potajemnie Olędrzy, Szkoci i niektórzy mieszkańcy z Bydgoszczy, a między nimi <<ac monetarii Bydgostienses, qui antequam synagoga excitala esset, ubi coirent, non habebant>>, czyli, że bywali tam i mincarze bydgoscy, którzy przed wystawieniem zboru (w Miedzyniu Wielkim) nie mieli gdzie się schodzić” (Z. Malewski: Proces o zabójstwo…, s. 9). Wobec wyroku wydanego przez sąd ławniczy bez głębszej motywacji, analizując sprawę i badając okoliczności zbrodni, należałoby zdaniem Z. Malewskiego wziąć pod uwagę „motywy natury psychicznej i uczuciowej: mianowicie nienawiść wyznawców nauki Lutra do katolików i na tem podłożu rozbudzoną niechęć Junga w związku z konkurencją artystyczną, która podsunęła mu myśl napadu, a może nawet zabicia kolegi po fachu” (ibidem, s. 10).

Trzeci motyw, nie wyłożony przez Z. Malewskiego wprost, można wyczytać w jego opracowaniu między wierszami. Jest to mianowicie motyw narodowy, czyli rywalizacja polsko – niemiecka. „Rzuca na całą sprawę tem jaskrawsze światło, że ci strażnicy jak i wszyscy zresztą świadkowie Filipa, byli narodowości polskiej i katolickiego wyznania” (ibidem, s. 10)

***

Literatura:

Z. Malewski: Proces o zabójstwo przeciw mincarzom bydgoskim i rany Filipa malarza. Kartka z dziejów Bydgoszczy z końca XVI stulecia, Bydgoszcz 1933

M. Gumowski: Mennica bydgoska, Toruń 1955

3 przemyślenia nt. „Bydgoscy mincarze w procesie o zabójstwo

  1. No, to super historia z mennicą w tle 😀
    Ile to się człowiek dowie przy okazji studiowania różnych źródeł.
    Bydgoszcz przez wieki była miastem przygranicznym i wiele polsko-prusko-niemieckich smaczków zapewne czeka jeszcze na odkrycie.
    Jako bydgoszczanin, zwracam tylko drobną uwagę, że od rynku miejskiego do granic Wielkopolski jest pewnie jakieś 80 km, stąd nazywanie Bydgoszczy czy mennicy „wielkopolską” jest sporym uproszczeniem. Pozdrawiam i życzę miłego dnia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *